sobota, 9 maja 2015

Rozdział drugi, w którym dziobak ma już dosyć

Błędy wyłapała i zniszczyła laserowym wzrokiem ramoncia. <3 Wcześniej ich niecne szeregi przerzedziła Delta.

W 1966 roku Joseph Weizenbaum napisał ELIZĘ, jeden z pierwszych programów posługujących się językiem naturalnym. ELIZA oczarowała i przekonała do swojej rzekomo ludzkiej natury dziesiątki osób.
W rzeczywistości ELIZA nie rozumiała słów, zdań ani sensu całej wypowiedzi. Zadawała za to całą masę pytań. Na pytania również odpowiadała pytaniami, co większość rozmówców powinna odebrać jako sygnał, że być może wcale nie miała do czynienia z człowiekiem. Taka forma rozmowy była jednak akceptowalna, ponieważ ELIZA udawała psychoanalityka.
Weizenbaum wybrał jedyny kontekst, w którym na zapytanie człowieka o jego ulubioną kanapkę, pytany mógł odpowiedzieć: „a jaka jest twoja?”, i dlatego osiągnął częściowy sukces.
Od czasu ELIZY minęło jednak prawie trzydzieści lat i wciąż nie udało się stworzyć całkowicie wiarygodnego programu konwersującego. Nawet te najbardziej zaawansowane nie wyszły poza wyłapywanie kluczowych fraz i słów.
Ebenezer myślał o tym ze zmarszczonymi brwiami, próbując odpowiedzieć na pytanie „czym jest Tom Riddle?”.
W gruncie rzeczy odpowiedź zależała od tego, czy dziennik od początku znajdował się w książce, czy został tam później podłożony.
Jeśli był to jakiś rodzaj materiału promocyjnego, Ebenezer podejrzewał, że na każdą wypowiedź będzie generował repryzę w stylu: „och, to wspaniale! Czy czytałeś już najnowszą powieść Gilderoya Lockharta, Ebenezer C. Hambleton?”.
Istniała wciąż jednak możliwość, że dziennik znalazł się w książce zaraz po incydencie z Lucjuszem Malfoyem. Ebenezer uważał nawet, że to dużo bardziej prawdopodobne.
A to oznaczało, że cel stworzenia dziennika zapewne nie był tak niewinny, jak chęć sprzedaży komercyjnej literatury szerszej rzeszy czytelników.
Ebenezer otworzył dziennik i przez chwilę wpatrywał się w czyste kartki, zastanawiając się, czy przedmiot reaguje na dotyk i potrafi sam rozpocząć rozmowę.
Stronice pozostawały uparcie puste.
Ręka Ebenezera zatrzęsła się nad zeszytem.
Czy Lucjusz przypadkiem pozbył się notatnika?
Jeśli nie, co chciał osiągnąć?
Czy Tom Riddle jest rodzajem botu konwersującego?
W końcu ciekawość zwyciężyła i Ebenezer zadał pytanie.
Co sądzisz o dzisiejszej pogodzie?
Atrament, jak poprzednio, po sekundzie został wchłonięty przez papier.
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, Ebenezerze. – To była odpowiedź, jakiej się spodziewał. Zastanawiał się przez chwilę, nim napisał:
Chcesz powiedzieć, że fizycznie znajdujesz się w tym dzienniku?
Pytasz o to, czy gdzieś znajduje się moje ciało?
Tak.
Odpowiedź więc brzmi „nie”. Istnieję tylko w moim dzienniku.
To były zaawansowane wypowiedzi, ale możliwe, że twórca Toma Riddle'a przewidział zadanie tego pytania. Ebenezer musiał spróbować czegoś innego, jakiegoś zagadnienia, którego zwykle nikt nie porusza z czarodziejskimi samopiszącymi zeszytami.
Przyłożył stalówkę do powierzchni kartki.
Co sądzisz o teorii flogistonu?
Pomyślał, że nie trafił zbyt dobrze. Istniało całkiem spore prawdopodobieństwo, że bez względu na stopień posiadanej świadomości, Tom Riddle nie wiedział, czym jest flogiston.
Mimo wszystko odpowiedzi doczekał się niemal natychmiast.
Czy to coś związanego z fizyką?
Ebenezer pochylił się nad notatnikiem, zaskoczony.
To teoria, według której wszystkie ciała palne zawierają „flogiston”, bliżej niesprecyzowaną substancję. Przy spalaniu ciało traci flogiston.
Po spaleniu przedmioty są lżejsze.
Nie zawsze. Niektóre metale, jak magnez, w procesie spalania zamiast tracić wagę, stają się cięższe.
Ebenezer miał wrażenie, jakby siedział w lodówce. Gdy pojawiła się odpowiedź, poczucie chłodu zostało zastąpione nagłym uderzeniem gorąca.
Jak wyjaśnili to zwolennicy teorii flogistonu?
Uznali, że flogiston może mieć również ujemną masę – napisał drżącą ręką Ebenezer. – Więc, Tom? Co o tym myślisz?
Myślę, że flogiston nie istnieje, a każdy, kto upiera się przy innym założeniu, jest głupcem, który próbuje dostosować rzeczywistość do swoich poglądów.
Ebenezer przełknął ślinę.
Okłamałeś mnie, Tom.
Naprawdę? Jak cię okłamałem, Ebenezerze?
Nie istniejesz w dzienniku, Tom.
Ebenezer zamknął zeszyt, nie czekając na odpowiedź. Przez chwilę po prostu trzymał go w dłoniach, nie wiedząc, co powinien z nim zrobić.
Tom Riddle rozumiał kontekst wypowiedzi. Tom Riddle potrafił formułować wnioski. A to oznaczało, że Tom Riddle jest człowiekiem, a ludzie nie mogą być zeszytami.
Nawet jeśli istniałby jakiś dziwny sposób, by zmienić człowieka w zwykły notatnik, nie pozwoliłby on na zachowanie świadomości, pamięci i umiejętności myślenia. W notatniku nie ma cholernych neuronów.
Jedyną logiczną możliwością jest to, że gdzieś na świecie istnieje Tom Riddle, który ma własny egzemplarz zeszytu i właśnie w nim odpisuje Ebenezerowi. Wszystko inne wydawało się zbyt nieprawdopodobne.
Ebenezer odetchnął głęboko i schował swój nowy nabytek w szufladzie zamykanej na kluczyk. Cóż, skoro istnieje możliwość, że jest to coś potencjalnie niebezpiecznego, lepiej by nie natknął się na to Archibald.

*

Jeśli peron 9¾ był jakimś żartem, to Ebenezer musiał stwierdzić, że mało zabawnym.
Z westchnięciem usiadł na swoim kufrze, podczas gdy Archibald z pewnym przejęciem śledził wzrokiem każdego przechodnia.
– Oni są na pewno czarodziejami – stwierdził z poważną miną, wskazując na jakąś podstarzałą parę.
Ebenezer nawet nie zaszczycił ich wzrokiem. Spojrzał za to nieco niżej.
– Dziobak ci ucieka – poinformował spokojnie.
Archibald rozejrzał się z przerażeniem.
– Co? Aeneasie, nie!
Pan Hambleton wyciągnął rękę, jakby zamierzał zatrzymać chłopca, ale ostatecznie zrezygnował i pozwolił, by ten zniknął w tłumie. Odwrócił się za to do Ebenezera i przez chwilę poruszał w zamyśleniu wąsem, nim w końcu wyprodukował temat do rozmowy.
– Podekscytowany?
Ebenezer pomyślał nad tym.
– Nie – odpowiedział w końcu – w ogóle.
Archibald wrócił szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Jedną ręką trzymał dziobaka, drugą wachlował go zamaszyście.
– Jest za gorąco dla niego – wytłumaczył. – Źle znosi taką aurę.
Ebenezer pokiwał głową tylko dlatego, że wcale nie słuchał swojego brata. Zastanawiał się, czy to ten moment, gdy ktoś powinien go powiadomić, że padł ofiarą mistyfikacji i magia nie istnieje, co pozwoliłoby mu wrócić do normalnego trybu życia. To była dosyć naiwna myśl, ale chłopiec uważał, że jako jedenastolatek ma czasem prawo do odrobiny złudzeń.
Nagle na peronie zrobiło się zdecydowanie głośniej. Ebenezer podniósł głowę i zauważył znajomą rodzinę rudzielców. Archibald szturchnął go łokciem w bok.
– Zobacz, to Harry Pooo...!
– Powiedz to jeszcze raz – ostrzegł Ebenezer – a przysięgam, że znajdę sposób, by zamienić cię w ropuchę.
Archibald pomyślał przez chwilę.
– Stoi – zdecydował w końcu, po czym wstał i pomachał gwałtownie. – Harry Poooter!
Ebenezer ukrył twarz w dłoniach.
Na ich widok mama stadka rudzielców załamała ręce.
– Och, chłopcy, co wy tu jeszcze robicie? Pociąg odjeżdża za pięć minut! Harry, to twoi przyjaciele?
Harry zarumienił się i bąknął coś, czego Ebenezer nie usłyszał.
– O, jakby była pani taka miła... – wtrącił pan Hambleton. – Widzi pani, my jesteśmy, uhm, nietutejsi i... nazwa tego peronu brzmi tak...
– Słyszysz, Arturze? – zagrzmiała pani rudzielcowa. – Przecież to jakaś kpina, co roku błąkają się tu zagubione, mugolskie dzieciaki, czy nie mogliby tu przysłać kogoś, kto by ich przypilnował? – Uspokoiła się momentalnie, zerknąwszy na zegar. – I zostało tak mało czasu! Percy, biegnij już, na co czekasz? Ja wezmę Ginny, potem Fred i George, Arturze, weźmiesz chłopców, a potem...
– Ja chcę z Harrym Potterem – oświadczył stanowczo Archibald.
– Dobrze, dobrze! – zgodziła się kobieta, rzucając przepraszające spojrzenie Harry'emu i popędziła z Ginny w stronę metalowej barierki.
To, że najwyraźniej barierka jest przenikalna, wcale nie zdziwiło Ebenezera. To, że nikt nie zwrócił uwagi na znikających ludzi, owszem.
– Chodź, już nasza kolej – powiedział do niego rudowłosy mężczyzna, ściskając go za ramię. – Nic się nie martw, to tylko tak strasznie wygląda.
Ebenezer właściwie się nie bał. Był raczej zrezygnowany.
Mimo wszystko na milisekundę przed uderzeniem zacisnął powieki.
Nie miał czasu przyjrzeć się peronowi – rudowłosy mężczyzna poganiał go w stronę pociągu, mamrocząc coś o rychłym spóźnieniu.
Wszedł do pierwszego lepszego przedziału i znów westchnął, życząc sobie w myślach, by Archibald go nie znalazł.
W środku jasnowłosa dziewczynka o nawiedzonym wyrazie twarzy wieszała przy oknie kandyzowane skórki arbuza. Spojrzała na Ebenezera i uśmiechnęła się.
– To na szczęście – wyjaśniła. – I trochę po to, by przyciągnąć dromatki, ale głównie na szczęście.
– Nie – powiedział na głos Ebenezer, choć mógłby przysiąc, że tylko tak pomyślał. Cofnął się i wyszedł na korytarz, ciągnąc za sobą kufer.
Za następnymi drzwiami znalazł rudowłosych bliźniaków w towarzystwie kilku innych osób.
– No więc zawsze tak sobie żartowaliśmy z Ginny, ale tym razem naprawdę planujemy ukraść sedes – powiedział Fred lub George, po czym spojrzał na Ebenezera. – Cześć, co tam?
– Nie – powiedział zirytowany Ebenezer, nim wyszedł na korytarz.
W kolejnym przedziale znajdował się jasnowłosy chłopiec z aparatem fotograficznym. Na widok Ebenezera podskoczył w miejscu i pisnął głośno.
– O, przepraszam! – zawołał. – Myślałem, że jesteś Harrym Potterem, Harry Potter też ma ciemne włosy, a ja cały dzień myślę o tym, czy uda mi się go poznać, myślisz, że z Harrym Potterem można się tak po prostu zaprzyjaźnić?
– Nie – powiedział z rozpędu Ebenezer, po czym dotarł do niego sens wypowiedzi chłopca. Uchylił drzwi na moment. – Może – stwierdził i zamknął drzwi.
Pomimo że Ebenezer wiedział, że dowód anegdotyczny ma niewielką wartość naukową, zaczynał sądzić, że wśród czarodziejów zwyczajnie nie ma względnie nieirytujących ludzi. Zdecydował się na ostatnią próbę.
Tym razem spotkał Ginny, jej starszego brata, kędzierzawą dziewczynkę i chłopca z ropuchą. Na jego widok najstarszy chłopiec skinął na Ebenezera dłonią.
– Hej, widziałeś, czy Ron, Harry i twój brat trafili na czas na peron?
Do Ebenezera dotarło, że faktycznie nie wie, czy Archibald również zmierza do Hogwartu. Jeśli jakimś cudem jego brat uniknie przykrego losu uczenia się w czarodziejskiej szkole, naprawdę się zdenerwuje.
– Nie – odpowiedział Ebenezer, po czym dodał: – Nie wchodzili do pociągu za mną.
Kędzierzawa dziewczynka pokręciła z dezaprobatą głową.
– Po prostu chodźmy ich poszukać, Percy – powiedziała i zwróciła się do Ginny: – Poczekaj tu na nas z Nevillem, dobrze?
Ebenezer zajął pierwsze z brzegu wolne miejsce. Ginny przez chwilę wpatrywała się w niego milcząco, Neville szukał czegoś w swoim bagażu.
– Jesteś kuzynem tego chłopca, który wepchnął Malfoya do kociołka? – zapytała w końcu Ginny. Nie brzmiała nieśmiało, chociaż Ebenezer mógł przysiąc, że kiedy ją widział po raz pierwszy, wydawała się bardzo onieśmielona i spłoszona.
Zaskoczyło go użycie słowa „kuzyn”, ale domyślał się, skąd ta pomyłka.
– Bratem bliźniakiem – wyjaśnił krótko.
– Naprawdę? Nie jesteście wcale podobni. Fred i George też są bliźniakami i nawet mama musi się zastanowić, żeby powiedzieć, który jest który.
Dziewczynka miała rację – młodzi Hambletonowie nie wyglądali nawet dość podobnie, by ludzie na pierwszy rzut oka domyślili się, że są rodzeństwem. Archibald górował o dobrą głowę nad swoim bliźniakiem, a od czasu tajemniczego objawienia, którego dostąpił w dniu dziesiątych urodzin, zapuszczał swoje jasnobrązowe włosy. Zazwyczaj raczył ludzi miłym i przyjaznym spojrzeniem, co zawdzięczał ciepłej, miodowej niemal barwie oczu.
Ebenezer cechował się niższym od brata wzrostem, mizerniejszą sywletką i bledszym odcieniem skóry. Nie lubił nieporządku pod każdym względem, zwłaszcza we własnym wyglądzie, dbał więc o to, by jego włosy były zawsze symetrycznie przystrzyżone. Pamiętał, gdy raz jego własna matka doradziła mu noszenie ubrań w kolorze oberżyny lub bakłażanu („pięknie się komponuje z twoją zimową urodą, Ebby”) i była to jedna z niewielu dobrych rad, które Ebenezer zignorował. Jeśli Ebenezer Hambleton miał z rozpoznaniem czegoś duże problemy, były to z całą pewnością kolory.
I czasem niezłą zagadkę stanowiło zgadnięcie, czy nieprzyjemną aparycję zawdzięcza zimnym, bladoniebieskim tęczówkom, czy raczej minie, która rzadko zdradzała zainteresowanie rozmówcą.
Neville wygrzebał z otchłani swojej torby trzy niewielkie pudełka.
– Chcecie? – zaproponował.
– Czekoladowe żaby! – ucieszyła się Ginny. – Uwielbiam je. Rany, chciałabym trafić w końcu na Rowenę Ravenclaw. Ron ma już trzy, ale nie chce się zamienić.
– Czekoladowe żaby? – powtórzył Ebenezer.
– Och, no tak. – Ginny zakłopotała się na moment, zaraz jednak zaczęła opowiadać. – Wyglądają jak zwyczajne żaby, ale są zrobione z czekolady. W każdym opakowaniu znajduje się karta, można je zbierać, a ponoć niektórym Krukonom można zapłacić nimi za odrobienie lekcji. Zresztą, sam zobacz. – Otworzyła opakowanie. Ze środka wyskoczyła niewielka, brązowa żabka; nie zdążyła doskoczyć do podłogi, bo Ginny zręcznie złapała ją w locie.
Ebenezer wcisnął się głębiej w oparcie siedzenia. Ginny i Neville spojrzeli po sobie, najwyraźniej nie rozumiejąc jego zdziwienia.
– One nie uczulają – powiedział niepewnie Neville. – Wiem, że po mugolskiej czekoladzie niektórzy dostają wysypki.
– Nie o to chodzi – niemal wysyczał Ebenezer. – To są PRAWDZIWE żaby?
– Nie, głuptasie – roześmiała się Ginny. – Są zrobione z czekolady, zobacz. – I z tymi słowami ścisnęła żabę mocniej i odgryzła jej przednią łapkę. Pozostałe kończyny płaza zadrgały rozpaczliwie, a potem zwierzątko znieruchomiało.
Oczy Ebenezera prawdopodobnie nigdy nie były tak szeroko otwarte.
– Zabiłaś ją – stwierdził.
Neville zdążył już rozpakować swoją czekoladową żabę i podjąć próbę konsumpcji. Zakrztusił się na słowa Ebenezera i płaz wypadł z jego ust. Żabka otrząsnęła się i wskoczyła pod siedzenie.
– One nigdy nie żyły – wyjaśniła Ginny, cokolwiek zaskoczona. – Są zrobione z czekolady. Tylko się ruszają.
– Tylko się ruszają? – powtórzył Ebenezer. – Próbowała uciec! To znaczy, że potrafi zrozumieć zagrożenie!
– Ale... – zająknął się Neville. – Wszyscy je jedzą!
– Skąd w ogóle się biorą nowe czekoladowe żaby? – kontynuował Ebenezer. – Może to jakaś wyrafinowana iluzja, która zmienia smak i konsystencję prawdziwej żaby na czekoladę?
– Przestań opowiadać takie bzdury! – zdenerwowała się Ginny.
– Może te żaby są wprowadzone w stan hibernacji? – zastanowił się na głos Ebenezer. – To by tłumaczyło, dlaczego mogą przeżyć w kartonowym pudełku. Czy żaby też wytwarzają glicerol? Wiecie, alkohol, który chroni przed zamarzaniem tkanek.
– Czekaj. – Neville przełknął ślinę. – Ktoś transmutuje prawdziwe żaby w czekoladowe żaby?
Ebenezer spojrzał na niego z ukosa.
– Nie wiem tego – powiedział. – Z tego co widzę, nie macie problemu z jedzeniem czegoś, co się rusza i próbuje przed wami uciekać. Przy takim poziomie empatii społeczeństwa mogę domniemywać, że możecie produkować słodycze w bardzo nieetyczny sposób i nikt się tym nie interesuje.
Przez chwilę panowała cisza. Twarz Ginny poczerwieniała z gniewu, natomiast Neville wydawał się wprost przerażony.
Potem coś zgrzytnęło w powietrzu i rozległ się głuchy, trudny do zrozumienia głos.
– Halo? Tu Percy Weasley. Jeśli ktoś z was spotka Harry'ego Pottera lub Rona Weasleya, proszę o odesłanie ich do przedziału piątego. Powinien im towarzyszyć... hm, Hermiono, pamiętasz, jak...? Powinien im towarzyszyć uczeń pierwszej klasy. Dziękuję za uwagę.
Ginny wstała raptownie.
– Idę poszukać Rona – oznajmiła, po czym spojrzała na Ebenezera ze zmrużonymi oczami. – Ale ty jesteś... ślizgoński!
Ebenezer zrozumiał, że właśnie został poczęstowany jakimś rodzajem obelgi. Gdy dziewczynka wyszła, posłał pytające spojrzenie Neville'owi.
– Ślizgoński to znaczy, że slytherinowy – wyjaśnił niepewnym tonem chłopiec.
– To mi niewiele mówi.
– No wiesz, Hogwart dzieli się na cztery domy. Do Gryffindoru idą odważni i lojalni, do Ravenclawu mądrzy, do Slytherinu złośliwi, a do Hufflepuffu... wszyscy inni.
– Nie jestem złośliwy – zaprotestował Ebenezer. – Po prostu kwestionuję zastaną rzeczywistość.
– To nie ma znaczenia – powiedział Neville smutnym głosem. – I tak nie pójdziesz do Slytherinu. Nie wpuszczają tam mugolaków.
Ebenezer przez chwilę milczał.
– Och – podsumował.
Neville przez dłuższy czas milczał, nim ukrył twarz w dłoniach i westchnął ciężko.
– NAPRAWDĘ lubiłem czekoladowe żaby.
Ebenezer poczuł coś zbliżonego do sympatii.

*

– Pirszoroczni! Pirszoroczni, za mną!
Ebenezer szedł zamyślony w tłumie pozostałych dzieci, zastanawiając się, czy ogromny mężczyzna, który ich prowadził, cierpiał w dzieciństwie na nadprodukcję hormonu wzrostu, czy może wpadł jako dziecko do kociołka z magicznym wywarem. Ponoć czasem to się zdarzało.
Gdzieś na dnie jego świadomości istniała również pełna niepokoju myśl o to, co się stało z Archibaldem.
Ebenezer nie martwił się o brata, a raczej o to, co brat mógłby zrobić. Ze wszystkich swoich idiotycznych przygód Archibald wychodził bez szwanku, co niekoniecznie dało się powiedzieć o jego otoczeniu.
Olbrzym zaprowadził dzieci na skraj jeziora. Większość z nich wydawała się mocno podekscytowana, Ebenezer czuł się jednak coraz bardziej przybity. Przysiadł się do łódki wraz z trójką nieznanych mu dziewczynek i zacisnął mocno powieki, gdy przymusowy rejs się zaczął. Kołysanie nie było tak silne, jak chłopiec się spodziewał, odważył się więc otworzyć oczy, ale błyskawicznie zamknął je z powrotem, kiedy pod powierzchnią wody dojrzał zarys ogromnej macki.
Ponoć w odmętach oceanów żyją kałamarnice osiągające blisko pół tony wagi i piętnaście metrów długości. Cokolwiek istniało w przyhogwarckim jeziorze, zdawało się dużo większe.
Gdy w końcu miał okazję stanąć na własnych nogach, wcale nie poczuł się lepiej. Odnosił wrażenie, że gdyby nie pchający go do przodu tłum, nie byłby w stanie przejść ani kroku.
Olbrzym załomotał w dębowe wrota i brama niemal natychmiast się otworzyła. W przejściu stała wysoka czarownica o surowym wyrazie twarzy.
– Pirszoroczni, pani profesor – oznajmił olbrzym.
– Dziękuję, Hagridzie. Moi drodzy, proszę za mną.
Weszli do środka. Nauczycielka mówiła spokojnym tonem, ale jej wzrok był dziwnie nieobecny. Ebenezer pomyślał, że zapewne kadra została już powiadomiona o zniknięciu Pottera, Weasleya i Archibalda.
W sali po prawej stronie musiała się już znajdować reszta uczniów, kobieta zaprowadziła jednak pierwszorocznych do przeciwległej komnaty.
– Witajcie w Hogwarcie – powiedziała, gdy drzwi zamknęły się za nimi. – Zanim weźmiecie udział w uroczystym bankiecie z okazji rozpoczęcia roku szkolnego, zostaniecie przydzieleni do odpowiednich domów. Będzie to z pewnością dla was bardzo ważna chwila, jako że członkowie waszego domu staną się jednocześnie drugą rodziną. Co roku jeden z domów zyskuje puchar domu, najważniejsze grupowe wyróżnienie w naszej szkole. Przykładnym zachowaniem możecie zdobyć dla swojego domu niezbędne do zwycięstwa punkty, łamiąc szkolny regulamin bądź nie przykładając się do nauki stracicie je. Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin; wszystkie te domy mają długą tradycję, którą, mam nadzieję, uszanujecie. Spodziewam się, że bez względu na to, do którego z nich traficie, staniecie się dlań źródłem dumy. A teraz pozostaje mi tylko zaprosić was do Wielkiej Sali. Proszę ustawić się w rząd i iść za mną.
Ebenezer miał wrażenie, że pani profesor wypowiedziała tę krótką przemowę ze zniecierpliwieniem, jakby coś zgoła innego zajmowało jej myśli.
Komnata, do której zaprowadziła nowych uczniów, nie wywołała w Ebenezerze pozytywnych emocji. Wręcz przeciwnie – nie wiedział, jak ktokolwiek może czuć się komfortowo, gdy tuż nad jego posiłkiem unosi się świeca. Miał wątłą nadzieję, że za pomocą magii da się powstrzymać wosk od kapania.
Zadarł głowę do góry, przez chwilę obserwując nocne niebo, zaraz jednak spuścił wzrok. Widok otwartego nieba nie był czymś, co chciałby mieć codziennie nad głową podczas jedzenia posiłków.
Znana już mu pani profesor postawiła przez szeregiem pierwszorocznych niewielki stołek, na którym spoczywała okropnie stara, postrzępiona i poplamiona tiara. Nie wyglądała na przedmiot, jaki można beztrosko włożyć na głowę i ustrzec się przed wszawicą.
Ebenezer drgnął, gdy jakiś chłopiec ze strachem ścisnął go za ramię. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, zrozumiał źródło tego poruszenia – nad nimi leniwie przelewitowała przezroczysta postać.
W głowie Ebenezera zakręciło się gwałtownie, gdy dotarło do niego, w jak dużym stopniu będzie musiał przebudować swój światopogląd.
Zapomniał, o co chciał zapytać swojego przestraszonego sąsiada, gdy tiara zaczęła śpiewać.

Możesz próbować mnie oszukać
Możesz przede mną coś ukrywać
Niech cię nie zwiedzie ta pokusa
Tkwiącą w błędzie nigdy nie byłam
Przed wiekami wielka czwórka
To jest: Gryffindor, mąż nieustraszony
Ravenclaw, intelektu córka,
Hufflepuff o cnotach niezliczonych
Slytherin, mistrz wszelkiej intrygi
O swoich uczniów zatroskani
Tak mnie tajemną magią natchnęli
By rzecz konieczną czynić za nich
Gdzie wasze miejsce, gdzie wasz los?
Czyście przebiegli, władzy żądni?
Czy waszym domem Slytherina loch?
Możeście wiedzy tak bardzo głodni,
Że Ravenclaw do was uśmiechnie się?
Czy Hufflepuff na was zwróci oczy
Jeśli chcecie godnie wieść życie swe?
Jeśli chcecie drogą męstwa kroczyć
Gryffindor przejmie nad wami pieczę
Tak więc śmiało, moi kochani
Znajdę wam miejsce ku waszej uciesze
Nie będziecie musieli być sami

Ebenezer wątpił, by czuł chociażby minimalną uciechę na myśl o przydzieleniu do któregokolwiek domu. Prawdę mówiąc, cały ten koncept wydawał mu się cokolwiek niezdrowy. Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej? Czy kadra Hogwartu nie potrafiła inaczej nakłonić uczniów do poprawnego zachowania niż poprzez narażanie ich na stygmatyzację społeczną?
I teraz grupka ludzi, z którymi Ebenezer nie nawiązał żadnej więzi, będzie czuła, że jego osiągnięcia w nauce to ich sprawa, ponieważ punkty zarobione lub stracone przez chłopca mogą zaważyć na końcowej punktacji w konkursie.
Gdy tiara umilkła (Ebenezer nawet nie próbował zgadywać, w jaki sposób działała jej krtań, zakładając, że w ogóle miała coś takiego, po prostu stwierdził, że roztrząsając każdy aspekt magicznego świata prędzej oszaleje, niż dojdzie do jakiegoś konstruktywnego wniosku) zabrała głos pani profesor.
– Gdy wyczytam konkretne nazwisko, proszę daną osobę o zajęcie miejsca na stołku i przymierzenie Tiary Przydziału. Baldwin, Morgan!
Z rzędu wyłoniła się drobna dziewczynka o włosach spiętych w ciasny kok. Coś w jej spojrzeniu błyszczało nieprzyjemnie.
– Gryffindor! – krzyknęła Tiara. Ze stołu Gryfonów rozbrzmiały gromkie brawa.
– Buchanan, Kanopus!
Kanopus okazał się nieco spłoszonym chłopcem w wielkich, niepasujących do jego malutkiej twarzy okularach.
– Slytherin! – zawyrokowała Tiara. Ślizgoni zawiwatowali, ale ze stołu Gryffindoru rozległy się śmiechy. Spojrzenie profesorki czytającej nazwiska natychmiast je uciszyło.
Betelgeza Bulstrode, nieco tęga dziewczynka o niepewnym wzroku, trafiła do Hufflepuffu, podczas gdy Millie Brennan, ładna blondynka w okularach, zasiadła przy stole Krukonów.
Ebenezer zaczął się zastanawiać, czy on sam pasuje do któregokolwiek z domów. Patrząc na swoich szkolnych kolegów, szczerze wątpił, by miał z nimi wiele wspólnego.
Gadatliwy fan Harry'ego Pottera, Colin Creevey, powędrował do Gryffindoru. Wśród Gryfonów miejsce zajmowała już niemal cała rudowłosa gromada, którą wcześniej spotkał Ebenezer – tylko Ginny czekała na swój przydział.
Cóż, chłopiec przynajmniej wiedział, do jakiego domu nie chciałby trafić.
– Fawley, Flawitt!
Piegowaty chłopiec założył Tiarę na głowę, a ta niemal natychmiast wykrzyknęła „Ravenclaw”.
– Powiem tacie! – rozległ się głos ze stołu Slytherinu.
Flawitt tylko spuścił głowę i ruszył w stronę reszty Krukonów.
Gdy Eva Garner, Peregrin Gulrot i Celsa Greengrass zostali przydzieleni, zapadła kilkusekundowa cisza. Pani profesor rzuciła krótkie spojrzenie w stronę drzwi, nim zawołała:
– Hambleton, Ebenezer!
Chłopiec westchnął cicho i podszedł do stołka. Przez krótką chwilę przypatrywał się Tiarze, nim ostrożnie wziął ją w dłonie i jeszcze ostrożniej umieścił ją na swojej głowie.
„Nie do Gryffindoru”, pomyślał.
Zapanowała cisza.
– Nikt mnie jeszcze o to nie prosił – odpowiedziała w końcu Tiara. – Nie zamierzałam umieszczać cię w Gryffindorze.
„Świetnie”, pomyślał Ebenezer, „więc nie tylko śpiewasz i przydzielasz ludzi, potrafisz jeszcze z nimi rozmawiać?”
– Oczywiście, że potrafię. Czasami przydział nie jest tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać.
„Umiesz mówić, ale czy umiesz myśleć? Czy to jest możliwe? Czy za pomocą magii można naprawdę wytworzyć świadomość?”
– Czasami decyzja jest też bardzo prosta... Ravenclaw!
– Nie, poczekaj! – odezwał się na głos Ebenezer, ale nauczycielka zdążyła wymienić kolejne nazwisko i Zachary Harper zmierzał już w stronę stołka. Ebenezer niechętnie odłożył tiarę na miejsce.
Nim ruszył w stronę stołu Krukonów, pani profesor chwyciła go za ramię i uśmiechnęła się krótkim, pokrzepiającym uśmiechem. Ebenezer domyślił się, że chciała go zapewnić, by nie martwił się o Archibalda.
W ponurym nastroju przysiadł się do reszty uczniów, dumnie noszących szaty w barwach Ravenclawu. Kilka starszych chłopców poklepało go przyjacielsko po ramieniu, gdy przechodził obok nich – postarał się nie wzdrygnąć.
Nie powiedział tego nikomu, ale gdy się pakował, coś nie pozwoliło mu zostawić dziennika Toma w domu. Spodziewał się, że mając do dyspozycji szkolną bibliotekę, szybko dowie się, z czym właściwie ma do czynienia, ale być może rozwiązanie było znacznie prostsze, niż Ebenezer mógł się spodziewać.
Czy to możliwe, że Tom wcale nie kłamał?
Poderwał się z siedzenia, gdy drzwi do wielkiej sali otworzyły się raptownie.
Archibald wszedł do środka z poważną miną – był cały umorusany ziemią, a na jego policzku błyszczało świeże rozcięcie. Jedną ręką trzymał dziobaka, który wyglądał, jakby miał serdecznie dość wrażeń na ten dzień.
– Panie i panowie – zaanonsował, wskazując wolną dłonią w kierunku korytarza. – Oto Harry Potter.
Ebenezer opadł na krzesło. Kilka osób zaklaskało w osłupieniu, reszta po prostu wpatrywała się w przybysza. Po chwili rozległy się ciche chichoty.
Do środka nieśmiało wkroczył Harry, wbijając błagalne spojrzenie w nauczycielkę czytającą nazwiska. Za nim zajrzał Ron.
Na ich widok znad stołu nauczycielskiego podniósł się mężczyzna o woskowej twarzy i przetłuszczonych, czarnych włosach. Ruszył w kierunku chłopców niczym rekin płynący na żer.
Społeczność Hogwartu zapamiętała Archibalda Hambletona jako pierwszaka o najbardziej efektownym wejściu.