poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział pierwszy, w którym mugol głaszcze Draco Malfoya

Profesor Trelawney nie wzbudziła zaufania Ebenezera.
Chłopiec uważał, że pod tym względem ludzie są bardzo prości do podzielenia. Albo używało się takich wyrażeń jak „wewnętrzne oko”, albo nie. Albo układ fusów pozostałych w filiżance determinował czyjeś decyzje, albo nie. Albo wiedziało się, czym jest statystyka, albo nie. W konsekwencji ostateczna konkluzja brzmiała: albo Ebenezer uważał kogoś za wiarygodnego, albo nie.
Profesor Trelawney straciła większość punktów przez swoje zbyt nieobecne spojrzenie. Przez chwilę Ebenezer zastanawiał się, czy przypadkiem nauczycielka się z niego nie naigrawa – żaden człowiek nie może myśleć, że po użyciu słowa „przeznaczenie” w kontekście pogody ktokolwiek będzie traktował go poważnie.

Wkrótce Ebenezer zorientował się, że profesor Trelawney była w swojej absurdalności jak najbardziej uczciwa i wcale mu ta świadomość nie poprawiło samopoczucia.
A to nie wszystko, co mógł jej zarzucić.
– Tato – powiedział przyciszonym tonem – czuć od niej sherry.
– Masz jedenaście lat, Ebby. Skąd niby wiesz, jak pachnie sherry?
Ebenezer miał pewność, że ojciec również coś podejrzewa, ale wolał swoje złe przeczucia ignorować. Tak było łatwiej. Inaczej zostałby sam ze swoim absolutnym brakiem zdolności decyzyjnej w centrum magicznego Londynu, przygotowując synów do nauki w szkole, której istnienia kilka miesięcy temu nawet nie podejrzewał.
– Och, nie – odezwała się profesor Trelawney, najwyraźniej posiadająca dużo lepszy słuch, niż ocenił Ebenezer. – To eliksir z brodniczki. Dla kogoś... nieobeznanego, może pachnieć jak sherry.
– Widzisz, Ebby? To eliksir z brodniczki – powtórzył oczarowanym tonem Archibald.
– Eliksir z brodniczki, widzisz, Ebby? – Tata uśmiechnął się dobrotliwie, nim spojrzał niemal przepraszającym wzrokiem na Trelawney. – Mam nadzieję, że się... eee... pani profesor nie gniewa? Niby mądry chłopak, ale jak sobie coś ubzdura!
Trelawney machnęła ręką.
– To wpływ Saturna... bardzo destrukcyjny – westchnęła i popatrzyła na Ebenezera tak, jakby właśnie zdiagnozowała u niego śmiertelną chorobę.
W pewnych momentach chłopiec zamiast stawiać czoła zastanej rzeczywistości, wolał ją po prostu ignorować.
Odwrócił się od ojca, który z pojedynczą zmarszczką skupienia wysłuchiwał tłumaczeń Trelawney o różnicach w czarodziejskim i mugolskim systemie monetarnym i rozejrzał po ulicy. Kilka szyldów zdążyło już wzbudzić jego zainteresowanie, chociaż ogólnie rzecz biorąc, miał nadzieję, że zakupy niedługo się skończą i będzie mógł wrócić do domu.
Zdawał sobie sprawę, że normalne dziecko (tymczasowy obiekt podglądowy – Archibald Hambleton) powinno być podekscytowane i naturalnie ciekawe. Problem polegał na tym, że Ebenezer znajdował się bardzo daleko od normalności.
Zerknął, czy nikt nie zwraca na niego uwagi, po czym wślizgnął się do księgarni.
Ebenezer nie przypuszczał, że chociażby skromna półeczka z literaturą popularnonaukową w magicznym sklepie z książkami okaże się zbyt wymagającym życzeniem. Targany dalszymi podejrzliwościami, zabrał się za szukanie jakiegokolwiek podręcznika do nauki języka obcego.
Encyklopedii dla dzieci.
Słownika ortograficznego.
Czegokolwiek.
Ebenezer znalazł się pośród historyjek o Mary, Poganiaczce Mandragor i poradników radzących, jak dbać o sierść kuguchara i po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się zagubiony.
A potem narósł w nim gniew.
– Nie chcę iść do Hogwartu – powiedział do siebie.
Ze wszystkich możliwych rzeczy Ebenezer najbardziej pragnął uzyskania licencji psychoterapeuty. Kres jego marzeń wyglądał jak ważka i cuchnął sherry.
Miał nadzieję, że nikt nie okaże się na tyle szalony, by w ramach obowiązkowej edukacji zmuszać dzieci do czytania książek z gatunku tych, co znikają, kopią, plują, wrzeszczą lub gryzą.
Spojrzał na swój egzemplarz listy zakupów i wstępnie ocenił go na pozbawionego kąsających pozycji.
Ktoś przeszedł obok chłopca i trącił go przypadkiem ramieniem. Ebenezer mógł przysiąc, że jeszcze minutę wcześniej w księgarni było znacznie mniej ludzi.
Dzwonek do drzwi oznajmił przybycie kolejnych klientów. Ebenezer kątem oka spojrzał na dwie dziewczyny – wyglądały na podekscytowane, ale nie zwracały najmniejszej uwagi na asortyment księgarni.
Rozejrzał się za księgarzem, ale nie znalazł go wewnątrz sklepu. Mężczyzna stał na zewnątrz, z głową zadartą do góry i różdżką w dłoni.
– Przepraszam – odezwał się Ebenezer – szukam...
– Ustaw się w kolejce i nie zawracaj mi głowy – przerwał mu księgarz, po czym zmarszczył brwi i cofnął się o krok. – Albo... zobacz, wisi prosto?
Ebenezer spojrzał w górę i zobaczył transparent.
– Nie. Chciałbym zapytać, gdzie znajduje się...
– Jeszcze nie przyszedł!
Ebenezer zamrugał.
– Ale...
– Nie umiesz czytać? Spotkanie zaczyna się o dwunastej trzydzieści!
Ebenezer nie wiedział, kim jest Gilderoy Lockhart i dlaczego z Gilderoyem Lockhartem chce się tak bardzo spotkać. Widział tylko rosnący tłum wokół księgarni i zaczynał szczerze wątpić, że jedno popołudnie wystarczy na skończenie zakupów. Cofnął się do sklepu z zamiarem znalezienia reszty podręczników, albo chociaż poradnika w stylu: „czy społeczeństwo czarodziejów cię rozczarowuje? 102 sposoby na uniknięcie nieracjonalnego zachowania w nieracjonalnym świecie”.
Umysł Ebenezera był skrajnie niemagiczny. Czasami zastanawiał się, czy list nie dotyczył tylko Archibalda, a on nie został zwerbowany do Hogwartu, by nie złamać odwiecznej zasady o nierozdzielaniu bliźniaków.
Kolejnych gapiów przybywało w tempie geometrycznym. Ebenezer pomyślał, że chciałby spotkać osobistość tak podziwianą przez czarodziejów.
Chłopiec dopchał się do szerokiej półki, na której umieszczono dziesiątki kopii książek Lockharta. Ebenezer nie znalazł żadnej, której tytuł nie brzmiał głupio, ale „Poradnik zwalczania szkodników domowych” mógł wykazać w przyszłości jakieś praktyczne zastosowanie.
Przeliczył w myślach cenę na mugolskie pieniądze i chwycił książkę pod pachę.
– O, jesteście już, to dobrze – odezwała się jakaś pani, stojąca tuż obok. – Za minutę go zobaczymy...
Kobieta wpatrywała się w przygotowany stolik tak, jakby miały się na nim zmaterializować wszystkie jej marzenia.
– Przepraszam – powiedział Ebenezer, czym zwrócił na siebie uwagę nieznajomej – czy Gilderoy Lockhart osiągnął coś konkretnego, poza napisaniem poradnika o zwalczaniu szkodników domowych?
Mugole czasem obdarzały kultem ludzi, którzy wcale sobie na to nie zasłużyli. Ebenezer szczerze wątpił, by czarodzieje byli na to bardziej odporni.
Czarodzieje w ogóle nie wydawali się bardziej.
– Nie wiesz, kim jest Gilderoy Lockhart? – zdziwiła się kobieta. – Ach, tak, naturalnie... Ginny, kochanie, może opowiesz... – Ale zaraz urwała, gdy do stolika podszedł czarodziej w niebieskiej szacie. – Ćśśś – uciszyła stanowczo dziewczynkę, którą nazwała Ginny, zanim ta zdążyła się odezwać.  
Ebenezer cofnął się, ledwo unikając kolizji z fotoreporterem. Rudy, szczudłowaty chłopak, stojący obok, nie miał takiego szczęścia.
– Z drogi, ty tam! Pracuję dla Proroka Codziennego!
– Też mi coś...
Wzrok Gilderoya Lockharta ruszył drapieżnie na poszukiwania osoby, która tak jawnie zbagatelizowała to niewątpliwe wydarzenie roku.
„Albo Gilderoy Lockhart jest kreacją artystyczną”, pomyślał Ebenezer, przyglądając się z zamysłem okładce własnej kopii książki, na której czarodziej figlarnie puszczał oko do czytelnika, „albo jest naprawdę kiepski w ukrywaniu silnych tendencji narcystycznych”.
Gilderoy z okładki zachęcającym gestem skinął dłonią w stronę tytułu.
– Czy to możliwe? – rozległ się głos i w pierwszej chwili Ebenezer pomyślał, że zrobił coś nie tak; wszyscy patrzeli w jego stronę. – Harry Potter?
Tłum rozstąpił się i Ebenezer został na widoku, razem z rudowłosą rodziną i chudym okularnikiem.
A potem Gilderoy podbiegł do nich, wyciągnął za rękę chłopca w okularach i zagnał go na środek, ku ogólnej ekscytacji ze strony reszty czarodziejów.
– Żartujecie? – wyraził wątpliwość Ebenezer, ale przez głośne wiwaty nikt go nie usłyszał. – Przecież ten chłopak nie wygląda na starszego ode mnie!
Poczuł, jak coś rzuca się na niego od tyłu i gdyby nie to, że odbił się od pleców fotografa, upadłby na ziemię.
– To Harry Poooooter! – zawołał z radością Archibald. – Wiwat Harry Pooooter!
– Wiwat! – podchwycił tłum.
Twarz chłopca w okularach miała już kolor dojrzałego pomidora.
– Kim jest Harry Potter? – zapytał Ebenezer, po czym poruszył gwałtownie barkami. – I zejdź ze mnie.
Archiebald posłusznie przestał ściskać brata.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Ale pani Trelawney mówi, że postawiła raz w jego intencji tarota i wyszło jej, że umrze młodo. Ekstra, nie?
Za chwilę dotarli do nich profesor Trelawney i pan Hambleton. Tata próbował przeprosić każdego, kogo Archibald przypadkiem uderzył lub stratował w drodze do Ebenezera, ale lista poszkodowanych była stanowczo zbyt długa.
Profesor Trelawney poprawiła włosy i omiotła tłum zamglonym spojrzeniem.
– Oooch, zanim spotkanie się skończy, komuś stanie się krzywda – oznajmiła.
– Serio? – Archibald spojrzał na nią niemal z uwielbieniem.
– To normalne – mruknął Ebenezer. – Przy dużym tłumie zgromadzonym w zamkniętej przestrzeni praktycznie niemożliwe jest, by...
Urwał, gdy ktoś wsadził mu łokieć w brzuch. Ebenezer zgiął się w pół i zamrugał, czując łzy pod powiekami. Profesor Trelawney posłała mu długie spojrzenie.
– Ebby – upomniał go ojciec – nie podważa się proroctw jasnowidzów, to niegrzeczne.
– Nie szkodzi. – Nauczycielka machnęła ręką. – Nawet wśród najlepszych czarodziejów nie brak takich, którzy wątpią w potęgę jasnowidzenia.
– Ebby, ta przepowiednia była o TOBIE – wyszeptał z przejęciem Archibald, po czym westchnął głęboko. – Gdyby jakaś przepowiednia dotyczyła mnie...
– Proszę bardzo – powiedział groźnym tonem Ebenezer – zaraz cię...
Nie zdążył jednak uformować proroctwa. Tłum podniósł wiwat jeszcze bardziej hałaśliwy i entuzjastyczny niż poprzednio. Ebenezer nawet nie próbował się odzywać, dopóki harmider nie przycichnął – Archibald bił brawo razem z pozostałymi ludźmi, tata z niepewną miną klaskał niemrawo, a profesor Trelawney stała z zamkniętymi oczami i kiwała głową, jakby od początku wiedziała, co tu się wydarzy.
Chłopiec w okularach zdołał się wyrwać z żelaznego uścisku Gilderoya Lockharta. Zmierzał do dziewczynki nazwanej Ginny, uginając się pod stosem wręczonych mu książek.
– Harry Poooooter! – Archibald schylił się po egzemplarz „Mojego magicznego ja”. – Zgubiłeś jedną, Harry Pooooter!
I pobiegł za nim ochoczo.
Ebenezer westchnął i spojrzał na swojego ojca.
– Czy możesz mi powiedzieć, co oznajmił Gilderoy Lockhart?
– Coś, że dostaniesz jego magiczne ja z resztą uczniów... – Pan Hambleton odchrząknął.
Ebenezer poczuł się zagrożony.
– Pan Lockhart będzie uczył w Hogwarcie – wyjaśniła profesor Trelawney. – Nikt, komu znane są techniki demaskowania przyszłości, nie powinien być zaskoczony.
„Albo nikt, kto został wcześniej powiadomiony przez dyrekcję”, pomyślał Ebenezer.
Ale wtedy kątem oka dostrzegł coś, co nie powinno się wydarzyć.
Archibald Hambleton wepchnął głowę jakiegoś chłopca do kociołka.
Ebenezer Hambleton odjął mu w myślach pięć punktów sympatii, pozostawiając brata z sumą minus stu osiemdziesięciu trzech punktów.
– Odłóż to na półkę. – Rzucił tacie swój egzemplarz poradnika o szkodnikach domowych i ruszył żwawym krokiem w kierunku rozgrywającej się właśnie tragedii.
Tragedia nosiła tytuł: „Archibald Hambleton i jego nowy wróg”.
Bohaterowie dramatu:
Archibald Hambleton, jedną ręką i torsem przyciskający chłopca do krawędzi kociołka, a drugą ręką bębniącym w jego ścianę,
Rudowłosa dziewczynka, alias Ginny, u której zmieszanie, przerażenie i może odrobina fascynacji zmiksowały się w nowe i niemożliwe do pojęcia uczucie,
Rudowłosy „Też-mi-coś” chłopiec, dopingujący ochoczo Archibalda,
Harry Poooter, próbujący rozdzielić Archibalda i Chłopca w Kociołku,
Chłopiec w Kociołku, o którym Ebenezer mógł powiedzieć tyle, że nie był to jego najlepszy dzień.
– Nikt nie obraża Harry'ego Pooootera! – zagrzmiał Archibald.  
– Jeśli go zaraz nie puścisz... – zaczął Ebenezer, zaraz jednak urwał, gdy znad kociołka wyłoniła się czerwona twarz poszkodowanego. Jego oczy błyszczały od łez, wściekłości i poczucia upokorzenia.
Archibald posłuchał brata i rozłożył ręce, oswobadzając swoją niedoszłą ofiarę. Chłopiec cofnął się szybko, a potem wycelował różdżką w Archibalda.
– Ty obrzydliwa szlamo – wycedził – nikt cię nie nauczył, że nie zadziera się z...
Harry Poooter, „Też-mi-coś” i Ginny unieśli różdżki, chociaż dziewczynka nie sprawiała wrażenia, jakby potrafiła zrobić dobry użytek ze swojej.
– Nawet nie próbuj, Malfoy – powiedział Harry Poooter.
Archibald patrzył na nowego wroga poważnym wzrokiem. Bardzo powoli uniósł swoją rękę nad głowę.
– Nie dotkniesz sługi Rogatego Boga – orzekł.
Zapanowała cisza. Tylko Ebenezer westchnął i ukrył twarz w dłoniach.
– Nie mogę sięgnąć do sacrum – zauważył ze zdziwieniem Archibald, po czym zadarł głowę, szukając wśród gawiedzi znajomej postaci. – Profesor Trelawney?! Może pani wzmocnić moją aurę?!
...ale profesor Trelawney zdążyła zauważyć, jak chłopiec oddany pod jej opiekę atakuje Draco Malfoya, a do grupki dzieciaków sunie niczym anioł zemsty sam Lucjusz Malfoy. Zapewniła szybko pana Hambletona, że jeśli zaraz nie wyjdzie na ulicę, stanie się coś przerażającego i wycofała się w tłum. Prośba Archibalda pozostała bez odpowiedzi.
– Nie wiem, jakim rodzajem wariata jesteś – odezwał się w końcu młody Malfoy – ale Dumbledore na pewno się ucieszy, że nie będzie sam.
– STAĆ – powiedział Ebenezer, gdy Harry Poooter nabierał powietrza w usta, i wszedł pomiędzy okularnika a Chłopca z Kociołka. – Możesz mu wspaniałomyślnie wybaczyć? Cierpi na wrodzony deficyt strachu.
– Z pewnością nie wie, jak dobierać sobie wrogów – rozległ się cichy, zimny głos. Do młodego Malfoya podszedł mężczyzna bardzo do niego podobny.
Ebenezerowi wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że ma do czynienia z Ważnym Człowiekiem. Nikt, kto może sobie pozwolić na patrzenie na Harry'ego Poootera w towarzystwie jego fanów tak, jakby ten uwielbiany przez tłumy chłopiec był zwykłym śmieciem, nie może być zwyczajnym, szarym obywatelem.
Wykwintny strój, prawdopodobnie droższy niż połowa asortymentu tej księgarni, również stanowił pewną wskazówką.
– Czyżby przyjaciele słynnego Harry'ego Pottera wyobrażali sobie, że w jego obecności mogą sobie pozwolić na wszystko?
– To nie jest... – zaczął Harry, ale ugryzł się w język i ostatecznie tylko przyglądał się mężczyźnie z nienawiścią.
Głos nieznajomego (Ebenezer uznał, że to zapewne ojciec chłopca torturowanego przez Archiego) brzmiał pozornie spokojnie. Ebenezer nie wierzył jednak, by mężczyzna zapomniał o tym incydencie.
Wbił wzrok w swojego brata. Ich spojrzenia się skrzyżowały.
Ukorz się, mówiły oczy Ebenezera, to nie jest walka, jaką możesz wygrać.
Nie mogę się poddać, odpowiedziały oczy Archibalda.
Ten człowiek to rekin, zripostowały oczy Ebenezera, pożre cię całego jednym chapnięciem i wcale nie poczuje się syty.
Co by na moim miejscu zrobiła mama?, zapytały oczy Archibalda.
Nie wiem, odpowiedziały z irytacją oczy Ebenezera, mama jest szalona. Pewnie właśnie szuka antymaterii w mleku kokosowym. Po prostu powiedz coś, żeby wiedział, że jest ci strasznie przykro.
Zgoda, powiedziały oczy Archibalda.
Archibald nabrał powietrza w płuca.
– W tym kociołku – odezwał się – jest miejsce na co najmniej dwie platynowe, nadęte głowy.
Możliwe, że Ebenezer nie opanował do końca bliźniaczej telepatii.
Właściwie, po co komu bracia? Zrobił szybki bilans w myślach. Wady Archibalda: irytujący, hałaśliwy, nierozsądny, marnujący czas na bzdury. Zalety: ???
– LUCJUSZU! To tylko dzieci, Lucjuszu!
Na scenę wtargnął kolejny bohater, rudowłosy mężczyzna, który wcześniej towarzyszył Ginny i pozostałym rudzielcom.
Lucjusz Malfoy opuścił dłoń.
– No, no, no... Artur Weasley. Gorący zwolennik wpuszczenia... tego oto elementu – Tutaj skinął z obrzydzeniem ręką w kierunku Archibalda – do czarodziejskiego społeczeństwa.
– Bądźmy dorośli, Lucjuszu – poprosił poddenerwowanym tonem mężczyzna. – Nie ma sensu wszczynać awantury przez to, że dwóch chłopców się pobiło.
Ebenezer uznał, że jeśli Archibald chce przetrwać, potrzebuje lepszego obrońcy.
– Chłopcy? – rozległ się głos taty.
O nie.
Pan Hambleton stanął obok Lucjusza. Ten spojrzał na niego jak na ćmę, która rozbiła się na przedniej szybie samochodu.
– Coś nie tak? – zapytał niemal wesołym tonem, po czym spojrzał na Archibalda. – Znowu wszczynasz bójkę, gagatku? Ale, ech, założę się, że z pana syna też niezły urwipołeć. – I z tymi słowami zmierzwił Draco Malfoyowi starannie ulizane włosy.
O nie.
Młody Malfoy odskoczył gwałtownie, po czym chwycił się za głowę ze wstrętem, starszy natomiast szybkim uderzeniem dłoni odtrącił rękę Hambletona.
– Jak... śmiesz... dotykać mojego syna – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Uch... ja... – Ojciec speszył się wyraźnie.
– Jestem zdyskredytowany – powiedział Ebenezer.
Lucjusz Malfoy skierował na niego pełne nienawiści spojrzenie.
– Tak – zgodził się z nim. – Mogę to zapewnić tobie i całej twojej... rodzinie.
Wyrwał z rąk pana Hambletona książkę.
– Poradnik o szkodnikach... co za ironia! Że też świat nie potrafi zrozumieć, że największymi szkodnikami są tacy jak wy! – Cisnął tomiszczem w Archiego. Chłopiec złapał książkę niezgrabnie. – Draco – Lucjusz odwrócił się do syna – wychodzimy.
Gapie rozstąpili się przed nimi.
– Pomyślałem, że kupię ci tę książkę, Ebby – odezwał się tata. – Lubisz czytać, co?
Archibald przyłożył książkę do ucha. Wzdrygnął się.
– Złe wibracje. – Podał ją bratu. – Może powinieneś to spalić.
Rudowłosy mężczyzna zaczął przepraszać pana Hambletona. Ebenezer przyjął poradnik od Archibalda i odwrócił się w stronę Harry'ego i rudowłosego rodzeństwa.
– To było niesamowite – powiedział rudy chłopiec.
– Nie przejmujcie się tym – dodał szybko Harry. – Po prostu niektórzy...
– Nie znam nowoczesnego społeczeństwa, w którym dobrobyt jednej klasy społecznej nie opierałby się na wyzysku innej – przerwał mu Ebenezer. – Czarodzieje wywodzący się z rodzin mugolskich są mniejszością. Spodziewałem się uprzedzeń.
– Eee – odpowiedział Harry.
– Widzisz? – Ebenezer zwrócił się do Archibalda. – Też potrafię być jasnowidzem.
Archibald wywrócił oczami.
– Po fakcie to każdy potrafi. Ej, Harry?
– Eee, tak?
– Jest jakiś konkretny powód, dla którego wszyscy cię kochają, czy po prostu chodzi o to, że jesteś taki piękny?
Harry Potter otworzył usta. Jego rudowłosy kolega przysunął się do niego i szepnął mu na ucho:
– Nie cierpię przyznawać racji Malfoyowi, ale Dumbledore naprawdę pokocha tego świra.

*

Gilderoy Lockhart poczekał, aż Lucjusz wyjdzie ze sklepu, po czym z czarującym uśmiechem wręczył jednej z czytelniczek książkę z prawdopodobnie najdłuższą dedykacją, jaką widział świat.
– Skoro w końcu się z tym uporałem, najwyższy czas zająć się tą awanturą. – Mrugnął do fanki i wstał z krzesła.
Droga do rogu sklepu zajęłaby mu zapewne mniej czasu, gdyby po drodze nie pozował do obiektywu.
– Harry! – Rozłożył w niemal ojcowskim geście ręce. – Wprost nie możesz się powstrzymać, by skraść trochę uwagi dla siebie?

*

Można by domniemywać, że Hermiona Granger byłaby obecna podczas tych wydarzeń, gdyby nie musiała spędzić niemal całego ranka na tłumaczeniu jakiemuś mugolowi zasad rządzących czarodziejską gospodarką, mimo zapewnień jednego z jego synów, że tak szczegółowe wyjaśnienia nie będą potrzebne.
Gdy rodzina Weasleyów wraz z Harrym Potterem opuszczała księgarnię, Hermiona akurat skończyła uzupełnianie składników do eliksirów. Po dojrzeniu przyjaciół na ulicy, pomachała im wesoło i zaczęła biec w ich stronę.
– Ty jej powiesz, co się stało – zaznaczył Ron.

*

– Och, Archie, nie ruszaj tego... uhm...
Pan Hambleton trącił niechcący wieżyczkę z ułożonych na sobie wąskich pudełek. Kilka z nich pospadało na ziemię.
– Nie szkodzi – odezwał się pan Ollivander. – Jesteście tu pierwszy raz, prawda, chłopcy? A pana... – Zmrużył oczy – też nigdy tu nie widziałem.
– Uhm... – Mężczyzna spojrzał na zrobiony przez siebie bałagan, po czym podrapał się po głowie. – Przyszliśmy tu kupić... różdżki. Dwie. Chyba że... – Przeniósł pełne obawy spojrzenie na Archibalda. – Można kupić też zapasową?
– To nie będzie konieczne. Proszę mi wierzyć, że nie ma przedmiotu cenniejszego dla czarodzieja nad jego różdżkę – zapewnił sprzedawca. – Przypadki, gdy zostanie przez nieuwagę zniszczona... zdarzają się naprawdę rzadko.
Ebenezer poczuł na sobie wzrok staruszka. Miał wrażenie, jakby ten człowiek zaglądał w głąb jego duszy, ale przecież wiedział, że nie było to możliwe. Wytrzymał spojrzenie Ollivandera.  
– Chodź – powiedział staruszek do Ebenezera – ty pierwszy.
Ebenezer podszedł nieco bliżej, niepewny, czego właściwie powinien oczekiwać. Gdyby zobaczył, jak sprzedawca wyrzucił w górę konfetti i ze sposobu, w jaki opada na ziemię, wywnioskował, gdzie szukać odpowiedniej różdżki, wcale nie byłby zdziwiony.
Tymczasem Ollivander rozwinął centymetr krawiecki.
– Różdżka sama wybiera swojego właściciela – wyjaśnił, mierząc długość ręki Ebenezera. – Ja co najwyżej mogę jej trochę pomóc...
Gdy mężczyzna zaczął mierzyć obwód głowy chłopca, ten poczuł się cokolwiek zirytowany. Gdy Ollivander uznał za stosowne, by dowiedzieć się, ile wynosi szerokość jego nosa, Ebenezer stwierdził, że ma już dosyć.
– Przepraszam, ale czemu to ma służyć? – zdenerwował się. – Czy jest jakiś wzór wyliczający dopasowanie różdżki? Długość od łokcia do końca dłoni podzielić na obwód głowy razy trzykrotna szerokość kciuka?
– Jeszcze nie zdarzyło mi się wypuścić stąd klienta niezadowolonego, ale znalezienie odpowiedniej różdżki wymaga wyjątkowej wręcz precyzji.
Ollivander cofnął się o krok, po czym przyjrzał się dokładnie Ebezenerowi. Po niezręcznie długiej ciszy odwrócił się i wybrał jedno z pudełek.
– Dla ciebie... myślę... że właśnie ta będzie odpowiednia.
Ostrożnie wydobył z pudełka różdżkę i podał ją Ebezenerowi.
Chłopiec przyjrzał się jej dokładnie. Była wykonana z jasnego, niezbyt twardego drewna – jej surowy wygląd łagodziły żłobienia na uchwycie.
– Weź zamach – zachęcił Ollivander.
Ebenezer spełnił polecenie bez większej nadziei na jakiekolwiek rewelacje i wtedy coś poczuł. Jakby coś ciepłego przebiegło po jego skórze – trwało to tylko sekundę, ale zostawiło po sobie dziwne, niejednoznaczne do określenia wrażenie. Niezbyt miłe w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale chłopiec nie protestowałby, gdyby mógł przeżyć je jeszcze raz.
– Osika, serce smoka, dziesięć i trzy czwarte cala – powiedział sprzedawca. – Szczerze powiedziawszy, ma średnią moc czarodziejską.
Ebenezer spojrzał w oczy Ollivandera i po raz pierwszy w życiu poczuł się zrozumiany.
– My byśmy woleli taką z dużą mocą – wtrącił nieśmiało tata.
– Nie – zaprotestował Ebenezer. – Ta będzie dobra.
Rozległ się cichy chichot.
– Osika – wesołym tonem powtórzył Archibald. – Oooosika.
Ebenezer miał nadzieję, że różdżka Archibalda będzie zrobiona z drzewa różanego albo czegoś równie niepoważnego.
– Natomiast co do ciebie... – Ollivander zwrócił się do Archiego.
– Nie trzeba – stwierdził Archibald, po czym wycelował palcem w jedno z pudełek. – Ta do mnie przemawia.
Staruszek spojrzał na niego dziwnie, niemniej wyciągnął pudełko, wydobył z niego różdżkę i podał ją chłopcu.
Gdy ten machnął nią w powietrzu, w powietrzu zamigotały kolorowe iskry.
– Winorośl, włos z grzywy jednorożca, dwanaście cali – powiedział Ollivander.
Ebenezer poczuł się tak, jakby wygrał na loterii. Otworzył usta, ale nie zdążył się odezwać.
– Włos jednorożca, ale ekstra! JESTEM AMBERYTĄ!

*

To był emocjonujący dzień.
Czynnik stresogenny numer jeden – co najmniej dwójka nauczycieli w Hogwarcie jest szalenie niekompetentna.
Czynnik stresogenny numer dwa – Lucjusz Malfoy nienawidzi rodziny Hambletonów.
Ebenezer zastanawiał się, czy jeśli wykaże się odpowiednią determinacją, władze szkoły pozwolą mu zostać w domu. Co prawda, wytłumaczono mu już dokładnie, że dziecięca, nieujarzmiona magia może sprawiać zagrożenie (i między innymi dlatego tak ważne jest, by każdy czarodziej w końcu podjął edukację), ale chłopiec nie przypuszczał, by coś takiego jak dziecięca, nieujarzmiona magia mogło mu się przytrafić.
Zawsze istniało zagrożenie, że warunkiem pozostania w mugolskiej społeczności będzie wykasowanie mu wszelkich wspomnień o magii. Pomysł, by ktokolwiek manipulował jego umysłem w ogóle mu się nie podobał.
Ebenezer spojrzał na swój nowy, magiczny ekwipunek i westchnął głęboko.
W każdym razie, doskonale wiedział, czego nie zamierza ze sobą zabierać do Hogwartu. Podniósł swój egzemplarz „Poradnika zwalczania szkodników domowych” i dopiero wtedy zauważył, że coś jest z nim stanowczo nie w porządku.
W środku znajdował się notatnik. Ebenezer przewertował go – wszystkie kartki były zupełnie czyste. Może podobne dodawano do każdego szmatławca.
Potem Ebenezer spostrzegł, że dni tygodnia i dni miesiąca nie pokrywają się. Otworzył notatnik na pierwszej stronie, ale nie znalazł roku wydania.
I tak musiał poćwiczyć pisanie piórem, a szkoda mu było marnować świeżo zakupione rolki pergaminu.
Przygotował sobie miejsce do pisania, usiadł przy biurku i zamoczył pióro w kałamarzu.
Nazywam się Ebenezer C. Hambleton – napisał niezgrabnie.
Ku jego zdumieniu napis wkrótce zniknął.
Chwilę później pojawił się inny.
Witaj, Ebenezerze. Nazywam się Tom Riddle. Skąd masz mój dziennik?

Chłopiec szybko zamknął notatnik i odsunął się od biurka wraz z krzesłem.

9 komentarzy:

  1. O jaaa, jaki ładny szablon (taaa, kupił mnie rasta dziobak :D). Tylko polską czcionkę urwało w tytule rozdziałów :P. I nie działa link do Maski :P.

    Nie umiem w podsumowania, ale po CI to ja już pokocham wszystko, co napiszesz :D. Zrobiłaś kawał dobrej roboty, uwielbiam chłopaków (choć Archiego może nieco bardziej - trochę Felka przypomina, nie sądzisz? :P).

    Nie umiem w podsumowania :c, więc Ci wypisałam parę powtórzeń i takich tam :P.
    "Wkrótce Ebenezer zorientował się, że profesor Trelawney jest w swojej absurdalności jak najbardziej uczciwa i wcale mu to nie poprawiło samopoczucia.
    A to nie było jeszcze wszystko, co mógł jej zarzucić."
    I czasy - w pierwszym zdaniu powinno być "była" - wtedy kolejne powtórzenie się robi :P.
    "Skąd niby wiesz, jak pachnie sherry? / Ebenezer wiedział"
    "ojciec również ma pewne podejrzenia, ale woli je ignorować" - miał i wolał, byś się na jeden czas zdecydowała :P

    "powinno być podekscytowane i naturalnie ciekawe. Problem polegał na tym, że Ebenezer był"
    "kopią, plują, wrzeszczą lub gryzą. / Spojrzał na swoją kopię" (ja wiem, że inne znaczenie, ale brzmieniowo podobne, więc tak samo brzydkie :P)
    "„Też-mi-coś” i Ginny też"
    "był zwykłym śmieciem, nie może być zwykłym / Wykwintny strój (...) też był pewną wskazówką."
    "Wbił wzrok we swojego brata." - w brata, nie we brata ;)
    "odpowiedziały z irytacja" - irytacją, ogonek pożarło ;)
    "przez to, że dwóch chłopców się pobiło. / Ebenezer uznał, że jeśli Archibald chce to"
    "zmierzwił Draco Malfoyowi jego starannie ulizane włosy" - toż to zbrodnia przeciwko ludzkości xD. btw "jego" jest zbędne, wiadomo, o kogo chodzi ;)
    "Jakby coś ciepłego przebiegło po jego skórze (...). chłopiec nie protestowałby, jakby mógł przeżyć je jeszcze raz."
    "przekartkował go – wszystkie kartki"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawiam, gdy znajdę chwilkę, dzięki! <3
      I tak, też mnie tchnęła refleksja, że Archie swoją energią i nieokrzesaniem przypomina trochę Feliksa, ale w późniejszych rozdziałach wyjdzie sporo różnic między nimi. :D
      A tak w ogóle, nie chciałabyś zostać pełnoetatową betą? Jeśli znajdziesz czas? Ślicznie proszę? *^*

      Usuń
    2. *popoprawiam miało być xD

      Usuń
    3. Dobrze dobrze, takie spaczenie mam z tymi błędami, aż mi czasem głupio ^^'.
      No widać, że on nie jest kropka w kropkę jak Felek, ale taki sam wulkan energii :D.
      Hy hy, zamejluj do mnie ramoncia@tlen.pl ;).

      Usuń
    4. O, teraz widzę, że strefę czasową dziwną masz ustawioną xD.

      Usuń
  2. Ohai! :D Ciekawa jestem, co z tego wyniknie :D

    pomyślał Ebenezer, przyglądając się z zamysłem okładce - namyslem? W zamysleniu?

    Archiebald/Archibald - zdecyduj sie na jeden zapis :P

    Chce wincyj, wincyj!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, ja muszę się wtrącić: najpierw cię zamorduję, a potem się z tobą ożenię. Właśnie odkryłam wszystkie twoje blogi, po tym jak nieostrożnie pomyślałam, że piszesz tylko Czwarte Insygnia. No i czytam, czytam i nie uczę się na kolosa i go obleję, ale czytam! Bo muszę. Mam OCD. Otóż tak sobie myślę, jak to dobrze, że przelewasz więcej geniuszu w internet… Czy też może raczej chlapiesz nim nieostrożnie jak Neville eliksirem (tu wstawić nagłą migrenę Snape'a), za co należą się OGROMNE PODZIĘKOWANIA! Bo ja kocham twoje fanfiki! I twój blog o Simsach. I jestem psychofanką. I fanką numer jeden. Psychofanką numer jeden, odsuń się Lucjuszu i nie zabijaj mi moich nowych ulubionych bliźniaków, bo zabiorę ci odżywkę! Fredziu, nie płacz, George… Z nami koniec, skarbie.

    "– Ebby – upomniał go ojciec – nie podważa się proroctw jasnowidzów, to niegrzeczne." - O proszę, a teraz ja nie żyję z zachichotu, więc będziemy małżeństwem zombie, jak… Plebejsko.

    Ukłony! (niskie)

    Oleńska

    www.siostry-hexwood.blogspot.com

    PS Lecę czytać dalej. O Feliksie. Ale pisz to! Pisz wszystko! Zdążyłam się już zakochać nieprzytomnie w Ignacym… Tylko mu nie mów, bo się wstydzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli da się dobrze pisać humorystyczne opowiadania! Odzyskuję wiarę w ludzi. I uwielbiam tego gówniarza. I Ciebie. I czekam na więcej.

    [w-cieniu-pozogi.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  5. Do przeczytania zachęcił mnie dziobak.
    Rozdzialik jest tak świetny, że chyba nie jestem w stanie napisać niczego co by mogło oddać to jak ekstra zabawą było jego czytanie. Uwielbiam bliźniaków, uwielbiam ich tatę i szaloną mamę, uwielbiam wszystkie postacie kanoniczne, uwielbiam styl pisania i pomysłowe sceny. Nie wiem jak wyobrazić sobie relację Dziennikowy Tom - Ebenezer, dlatego tak nie mogę doczekać się dalszych części. Naprawdę cudo.

    OdpowiedzUsuń